poniedziałek, 2 marca 2015

Oksekød


Dzień dobry.
Dobry, choć deszczowy. Pada dziś strasznie, wieje tak, że głowę urywa. Siedzi się więc w domu, na kanapie i rozkminia - co by tu do gara włożyć. I jak to zrobić, żeby choć trochę odbiegało od niezdrowych rzeczy. I tak czy siak- niezdrowe jest najlepsze. Kto i po co to stworzył? Po jakiego grzyba w takim razie te wszystkie przepyszne składniki, dobre żarełko, skoro później, w ciągu zimy, odkrywamy, że jakimś cudem, pralka zaczęła nam jakby pomniejszać koszulki i obwody spodni? E, no nie wiem, podejrzane to wszystko strasznie i spisek niemały w tym węszę. No ale stało się. Tak, tradycją chyba polską jest to, że jak jesteśmy u znajomych na obiedzie, kolacji, przychodzi ten moment, kiedy korzystasz z toalety. A tam stoi sobie zazwyczaj w kąciku - waga łazienkowa. i co z tą tradycją? Zerkasz na nią i z ciekawości wchodzisz. I tu okazuje się, że niestety, tak, gotujesz i pieczesz, smażysz i dusisz, mrozisz i grillujesz po to, by pewnego dnia zrobić "duże oczy" przy ważeniu się.



Tak, stało się więc tak, że należy ograniczyć smażone rzeczy, ciężkie sosy, słodkie kremy, pyszne piwo (o zgrozo), bo jeśli tego nie uczynisz, czeka Cię wymiana garderoby. Ale jak to babcia kolegi mówiła - "małą łyżeczką"- więc nie robię dramatycznych odstawień dobrego pożywienia, nie zamieniam słoniny na por. Będzie wszystko jak było! .... ale rzadziej i mniej...
W sobotę stuknął nam "roczek" w obcym kraju. Nie wiem czy z radości, czy z tęsknoty, tak czy siak, zrobiliśmy grilla. Co na grillu? Polska kiełbaska, kiszona kapucha, kaszaneczka- ehh... polskie smaki. Ale zrobiłem też coś ciut chudszego, ciut lżejszego.
W czerwcu zeszłego roku wstawiałem na blog Keftedes- klopsiki greckie z wołowiny i wieprzowiny. Tym razem postawiłem na chudą wołowinę. Coby jednak nie było nudno, a przede wszystkim sucho, doprawiłem ją przetartą cebulą, czosnkiem, masą ziół i ... fetą.
Jeśli komuś jest jeszcze zbyt zimno na grilla - polecam również piekarnik.



Klopsiki wołowe z fetą:
0,5 kg mięsa wołowego
1 duża cebula
2 ząbki czosnku
świeża bazylia - kilkanaście listków
świeży szczypiorek - garstka
(opcja dodatkowa- melisa i mięta - polecam)
feta- dwie garści
gałka muszkatołowa - szczypta
kmin rzymski - pół łyżeczki
papryka czerwona słodka - 2 łyżeczki
oregano - łyżka
ser typu Grana Padano (opcja) 3 starte łyżki
świeżo mielony pieprz - łyżeczka




Mięcho wrzucamy do michy, mieszamy z przyprawami. Cebulę trzemy na najdrobniejszych oczkach i dodajemy. Fetę musimy rozgnieść w rękach i dodać do masy. Wszystko dokładnie mieszamy, dodajemy szczyptę soli.
W wersji na grilla najlepiej uformować kulki wielkości orzecha włoskiego i nadziać na patyczki. Grillować na tacce z otworami. Grillujemy jakieś 15 minut na niskim poziomie grilla, tak by nasze klopsiki miały najwyższą temperaturę.

Wersja "piekarnikowa" dodatkowo pakowana jest w połówki papryk i pieczona w 200 stopniach przez 15 minut.
Fajnie podać klopsiki z sosem tzatziki.



Miłego wieczoru drogie dzieci. I smacznego. Ja już dziś nic nie jem...




sobota, 10 stycznia 2015

Eintopf!



Nie, nie, nie będzie żadnych niemieckich sałatek z kartofli, precli ani parówek ze słoika. Nie będzie również  jasnych, nordyckich  fryzur ani niebieskich oczu. Troszkę historii jednak się znajdzie, a raczej sięgnąć nam przyjdzie do jednego warzywa, którym nikt już sobie niemalże głowy nie zaprząta.
Z historią w tle również i nazwa. Może nie konkretnego dania ani konkretnych ingredientów. 
Eintopf to pewien wachlarz potraw. Tak naprawdę eintopf to niekończąca się paleta możliwości jaką daje nam łączenie wszelkich smaków w jednym garnku. Czyli to co lubię najbardziej :)



Eintopf poznałem chyba mieszkając w Chełmnie. I raczej nie jadłem go nigdzie, poznałem tylko samo znaczenie słowa. Wtedy też rozpocząłem eksperymenty z których zazwyczaj wyszło coś dobrego. 
Co nadaje się do jednego gara? Wszystko niemalże. Ja lubię kartofle, dynię, czerwoną fasolę, cieciorkę, pomidory. Co dalej? Fantazja..... Mięso lub i nie. Owoce? Czemu nie? Gorzka czekolada, chilli.... ehhh...

Dużo pomysłów, pełna głowa- zawsze. Nie robiłem jeszcze eintopf'a z ryb, ale wszystko przede mną. Projekt w głowie już jest. Ale nie dziś o tym.


Wracając do warzyw. I do tego jednego, wyjątkowego jak dla mnie. Nie pamiętam go z domu rodzinnego. Nigdy nie gościł za mojego życia na stole. Ale legendy o jego bytności pamiętam. Choć nie wyrażano się o nim z rozrzewnieniem. Brukiew bowiem wspominana była jako tani "zapychacz" żołądka. Ot wieś głębokiego PRLu. A lata później to niepozorne warzywo przykuło moją uwagę na chełmińskim rynku. Tu brukiew jest jeszcze na porządku dziennym, żółta, biała, czerwona. Początkowo sam zachodziłem w głowę, co z tym fantem uczynić. A jest co robić!
Czym jest brukiew - ni to kalarepa, ni to burak. No coś pomiędzy. Smak? Kalarepa. konsystencja? Burak :) Do czego? Do wszystkiego do czego tylko fantazja Ci pozwoli. Brukiew doskonała jest do pieczeni- choćby kaczki- tu najwięcej pewnie przepisów odnajdziemy wszędzie. Ja brukiew uwielbiam stosować do sosów pieczeniowych. A do eintopf'a pasuje mi wyjątkowo idealnie.



Tak jak powiedziałem- mój eintopf to luźne skojarzenia smaków, warzyw. Traktujcie i Wy swoje garnki jak chcecie. 

Ingredienty:
0,5 kg mięsa mielonego (najlepiej chude)
0,3 kg ziemniaków
2 szklanki brukwi
2 szklanki dyni
1 puszka fasoli czerwonej
2 puszki pomidorów
1 puszka kukurydzy
1 duża cebula
3 ząbki czosnku
2,3 małe papryczki chilli
jogurt naturalny
majeranek
pieprz
sól



Wykonanie nie przysparza żadnych problemów, nie zabiera też nam dużo czasu. 
Mięso podsmażamy na złoty kolor na patelni. Kiedy jest już zrumienione, dodajemy pokrojoną w piórka cebulę. Kiedy i cebula zrumieni się, zawartość patelni przerzucamy do sporego garnka z grubym dnem. Całość podlewamy odrobiną wody.
Do garnka wrzucamy pocięte w małą kostkę: kartofle, dynię i brukiew- ta musi być pokrojona w małą kostkę ponieważ dochodzi najdłużej.
następnie w garnku umieszczamy również fasolkę wraz z zalewą, pomidory, kukurydzę, czosnek i przyprawy. Ja wrzucam również 3 malutkie papryczki chilli.
Dokładnie mieszamy, przykrywamy, i dajemy temu spokojnie 40 minut na małym ogniu. Niech pyrka i nabiera smaku. Oczywiście mieszamy całość tak, by nic nie przywarło do dna. 

Po 40 minutach odkrywam garnek i redukuję sos. Może to potrwać kilkanaście minut.
I to prawie koniec. Pozostaje nam nałożyć potrawę na talerz i polać odrobiną naturalnego jogurtu. Dobrze jest również sypnąć troszkę natki pietruszki.








A już niedługo, za kilka dni... debiut na stole. Jordskokker czyli topinambur w całej krasie. Sam jestem ciekaw co z niego zrobię i już tupię nogami z niecierpliwością!

Vi ses!





niedziela, 4 stycznia 2015

Sos, grzyby, cycki.

Wiem, wiem... porzuciłem bloga troszkę. Dziś wspomniał o blogu kolega "po łopacie" i zmobilizował mnie do aktualizacji. Wiec Morgan- dzięki ;)
Dziś będzie o cyckach, grzybach i innych darach niebios.
Ale, że przyzwyczajam zawsze do "okrężności" wszelkiej w opisach, do czekania na konkret, do tego, że należy przez wiele niepoczytalnych faktów spod mej ręki przejść, by dojść wreszcie do sedna- zacznę więc od innych faktów. Bo jakże inaczej.
Niedawno minęły pierwsze nasze Święta Bożego Narodzenia na obczyźnie. Ufff, poszło jakoś, wiadomo, tęskni się za tymi, którzy w Polsce są, ale życie płynie dalej i jakoś sobie radzić trzeba. I kulinarnie też należy w tyle nie pozostawać i nie poddawać się ani słodkim śledziom, ani słonym słodyczom. I już miałem dalej pisać, ale przypomniałem sobie i wspomnieć teraz o tym muszę, bo zwyczajnie, po ludzku, za chwilę zapomnę. Z półtorej miesiąca temu, przeglądając gazetkę promocyjną jednego z dyskontów duńskich, ujrzałem coś, co absolutnie ucieszyło me serce. W oczy wpadł skarb- Blodpølse.



No to wiadomo- salceson czarny albo może i kaszanka...
No to trach, do Netto, zakupy i z jęzorem do pasa do domu. I co? To jest jedna z niewielu rzeczy, jakie w życiu jadłem i nie tknę już raczej. Piernik w postaci krwistej. Słodki ten Blodpølse, cynamon, rodzynki, jabłka, przyprawy i krew. Hmmm... Mówię pas. Poczęstuję chętnych.
I już szybciutko dalej, ale jeszcze nie koniecznie bezpośrednio.
W listopadzie odwiedzili nas wspaniali goście. Znajomi, których nie widzieliśmy, ho ho, z 2 lata. Przyjazd ich prawdopodobnie po części tylko podyktowany był tęsknotą, a raczej zimną rachubą na złowienie znacznej ilości ryb- wybaczam im to jednak, bo było zacnie. I tak, żeby kulinarnie nie odbiec, pobyt ich stał pod znakiem ryby. We wszelkiej możliwej postaci. Choć i uraczeni bawarskimi preclami, popijając pszeniczne piwko, nie mogliśmy pogardzić tradycyjnym, niemieckim bierwurst'em.


A potem, to już grudzień nastał, ośmiostopniowy w plusie, jedyny taki chyba, jaki pamiętam pod względem temperatury. I co z tym grudniem? No tyle, że chodziliśmy do pracy- jak co noc, chodziliśmy do szkoły- jak to 3 razy w tygodniu, tyle też, że na ryby zawsze czas się znalazł. Więc jak już pozostałe 4 dni od szkoły wolne były, pakowaliśmy tyłki zaraz po pracy w pociąg i fru do Nakskov- portu położonego jakieś 60 km od nas na zachód. A w porcie kawka z termosu, i dorsz na haczyku. No, czasem okoń nieszczęsny, którego lubię, owszem, wolę jednak delikatne mięso dorsza.


Święta. Już. Więc niewiele napiszę o nich, ale wspomnę co i jak.
Świętować można powiedzieć zaczęliśmy tydzień przed. Dlaczego? Ponieważ zaproszeni zostaliśmy przez naszą szkołę na Julefest, czyli imprezę świąteczną. Ciekawy miszmasz kulturowy, zasadniczo wyglądem gulasz węgierski przypominający. Wszelkie możliwe rasy, wyznania, spotkały sie w jednym miejscu, aby zobaczyć jak to duńczycy świętują. I okazuje się- na szczęście to mój blog i mogę wszystko- że świętują chyba najbardziej dizajnerzy i sklepy. Tak, tak, powiecie pewnie, w Polsce sklepy też świętują wysokie utargi. W Polsce jednak wrażenie mam a w zasadzie i pewność- duchowe spędzanie świąt jest na zupełnie innym poziomie- level up. A jeśli o jedzenie chodzi? Szczerze? Sam nie wiem, niestety uważam je w dużej mierze za nijakie. To dobre słowo. Nijakie. Annie zasmakował tradycyjny deser świąteczny czyli Risalamande czyli ryż ugotowany na mleku, połączony z migdałem, polany sosem owocowym. W sumie niezłe. Co z tradycyjnych dań jeszcze? Kaczka we wszelkich postaciach. I tu dałem się ponieść tej tradycji, bo skoro karpia tu nie kupię, to chociaż kaczkę upiekę - pokrętna logika, ale cóż.
Kaczka zaszła więc z pomarańczami. Przeleciałem wszystkie internety, ale ostatecznie i tak przepis skleciłem sam, z kilku innych. 





No i debiut mój absolutny i cenię wysoko - barszcz na zakwasie. Barszcz chyba od 10 lat już robię, pierwszy jednak raz na zakwasie własnej produkcji - nigdy już inaczej go nie zrobię :) Kto ma ochotę, przepis na zakwas znajdzie tu -> Zakwas










A jak już zakwas swoje odstoi, to już z górki. Mam nadzieję, że każdy wie jak się barszczyk odpowiedni robi. Bo dużo nie potrzebujemy ;) Buraki, słoninę wędzoną, żebra wołowe, jabłko, liść bobkowy, ziele angielskie, suszone grzybole i czosnek. I do tego właśnie finalnie- zakwas! Pycha!


O pysznych krokietach nie wspomnę już nawet, które Ania uczyniła, z farszem grzybowo kapuścianym, o rybie po grecku z której jestem absolutnie niezadowolony- chociaż coś mi nie wyszło :P

I teraz uwaga- cycki, grzyby...

Fajny, niezobowiązujący obiad dla dwojga heteroseksualnych  osób:

cyce kurzęce - 1 komplet
garść suszonych grzybów - jeśli ktoś ma duże garści, bo jeśli nie, to lepiej dwie. Tak czy owak, lepiej dwie.
czosnek- ząbki dwa
cebula - jedna duża
śmietana kwaśna 18 - 6 łyżek (większych niż mniejszych)
dwie łyżeczki musztardy - ja mieszam dwie - słodką i ostrą, jeśli nie mamy słodkiej, proponuję do musztryku dodać z pół łyżeczki miodu
oregano- szczypta
bazylia - tyleż co oregano
mięta - kilkanaście listków (opcja)
I ryżu oczywiście, tyleż, ile chcemy pochłonąć.



Wykonanie arcyproste, należy jednak pamiętać, coby grzyby nasze suszone zalać wrzątkiem i przykryć na kilka godzin przed przygotowaniem ich. najlepiej zalać je w dużym kubku, miseczce, tak, by zakryć grzyby wrzątkiem, przykryć folią ameliniową i odstawić na noc.


Kolejnego dnia, bierzemy cycki kurzęce, myjemy, kroimy w kosteczkę. Kroimy również cebulkę i szklimy na maśle. Gdy już rumieńców nabierze, wrzucamy atrybuty kury i podsmażamy wespół z cebulką. Kiedy i te nabiorą kolorytu, wlewamy nasze grzybole wraz z wodą i redukujemy wodę. Najlepiej na wolnym ogniu. Wtedy też solimy całość, dorzucamy przyprawy i czosnek. Gdy woda odparuje, zdejmujemy z ognia i dodajemy śmietanę z musztrykiem. 
Dokładnie mieszamy, stawiamy na ogniu i podgrzewamy nieznacznie. 
I gotowe. Pyszny obiad w 20 minut :)



A! Zapomniałbym, jeśli mój blog czytałby koleś z Laponii, to ja składam serdeczne podziękowania oficjalnie, za prezent choinkowy. Chyba byliśmy grzeczni :)



No, to kończę. Nie marudzę już. Smacznego i do usłyszenia! Bez odbioru.






sobota, 25 października 2014

Pie-czeń--wo-ło-wa. Znaczy się mielona krowa.




Od jakiegoś czasu coś za mną "chodziło". Mianowicie uczynienie pieczeni znakomitej, z mięsa mielonego uczynionej. W dzisiejszym wypadku w roli głównej występuje mielone wołowe, jajka, papryka. No i tzatziki. Bo czemuż by nie tzatziki.
A co w Danii? Hmmm.. Pogoda się psuje troszkę, jak na jesień późną przystało. A co najgorsze chyba, ciemno o 7.30 rano, ciemno po 17.... smuteczek. Grzyby się kończą w lesie, no niewesoło. Są jednak plusy zawsze. A jeśli ich nie ma, należy je bezzwłocznie znaleźć, po kryjomu- jeśli to pachta -zerwać i dać dyla, oczyścić, pokroić i przyrządzić, tak, by wilk syty był i owca cała. Kurcze, i zawsze ogródkami jakoś to pisanie. Bo akurat o tej pachcie i od razu wspominam znów gałąź czereśni z wielkim zdziwieniem dzierżoną w rękach Seska, kiedy to mieliśmy po prostu narwać czereśni w koszulę i uciekać. Ale nie, po co "jeść małą łyżeczką"- jak babcia Piniaka mawiała- najlepiej urwać gałąź i uciekać :) Oj czasy dzieciństwa kolorowe i bogate były we wspomnienia...zapachy...
Wracamy, wracamy jednak do tematu prym wiodącego! Wszak o pieczeni ma być.
Więc!





Na porządny obiad dla kilku osób potrzebujemy:

1 kg mięsa wołowego- średnio tłuszczowe (w moim przypadku 5-7%)
5 jajek ugotowanych na twardo
2 jajka surowe
2 papryki - niezbyt duże
1 cebula
2 ząbki czosnku
gałka muszkatołowa
papryczka ostra
oscypek lub inny dojrzały twardy ser
pieprz ziarnisty
rozmaryn

"glanc"
3 pomidory
ząbek czosnku
oregano
bazylia
oliwa
cebula

Tzatziki - przepis http://henryklamieprzepisy.blogspot.dk/2014/06/keftedes.html




Przepis jest anielsko prosty i diabelsko skuteczny. Bądź odwrotnie.

Pierwej więc sama pieczeń.
Cebulkę kroimy w kostkę i podsmażamy na oliwie. Pod koniec, kiedy cebulka zeszkli się już, dorzucamy pokrojony drobno czosnek. Zdejmujemy z ognia.





Paprykę kroimy w kostkę i łączymy z mięsem. Dodajemy 2 jajka, pół łyżeczki startej gałki muszkatołowej, pół łyżeczki rozmarynu (jeśli zaś mamy świeży, zielony, dodajemy 3 gałązki). Drobniutko kroimy ostrą papryczkę zważając, by następnie paluchów, które dotykały ów pyszną roślinę nie wsadzić sobie choćby w oczy ;) Mięso pieprzymy, dodajemy 3/4 szklanki tartego oscypka.
Na koniec dodajemy cebulkę z czosnkiem z patelni, solimy i porządnie wyrabiamy (można pomóc sobie robotem do ciasta...).



Formę wykładamy papierem do pieczenia. Następnie łyżką ścielemy masą dno formy, następnie boki. Jajka układamy przez środek, potem paluchami "otulamy" ... nasze jajka, fundując im na koniec mięsną kołderkę. A na nią serwujemy pieprz ziarnisty. Należy pamiętać, by do mięsa nie dodawać zbyt dużej ilości przypraw, co zbija smak wołowiny i sprawia, że mięso blednie.
No i co? I foremka frunie do nagrzanego do 180 st piekarnika na 70 minut.



Teraz mamy czas na zrobienie glancu. Duńczycy nazwaliby to pewnie "sky" - czyli chmurka.
Glancem posmarujemy pieczeń 20 minut przed końcem pieczenia- czyli w 50 minucie.
Na patelnię wlewamy łyżkę oliwy, wrzucamy skrojone w kostkę pomidory. Pichcimy to jakieś 15 minut na wolnym ogniu, następnie dorzucamy skrojony lub wyciśnięty czosnek, cebulkę i resztę przypraw, lekko soląc. Całość musi się ładnie przegryźć i odparować.



Kiedy nastanie już odpowiedni ku temu czas, smarujemy szybciutko pieczeń i dajemy jej dojść przez ostatnie 20 minut z termoobiegiem.

I co? Włala.
Kroimy w plastry i podajemy z pieczonymi ziemniaczkami :)

poniedziałek, 6 października 2014

Jesień kocham. Za brukselkę!




Jesień przyszła, a z nią wiele, wiele dobroci. Mamy więc grzyby, dostępne przepyszne czerwone buraki,  zapomnianą brukiew, jest też i brukselka.
Pamiętam z czasów dzieciństwa i dorastania na wsi, stojące na baczność łodygi oblepione zielonymi kulkami mini kapusty. Zapach oranej ziemi, wszechobecny zapach orzechów włoskich i schnących w słońcu łęcin, spośród których wybierało się złote ziemniaki i jadło prosto z ogniska, żonglując nimi w czarnych od popiołu rękach. Ehhh... zapachu nigdy nie zapomina się.



Brukselka występowała u mnie w domu chyba tylko w dwóch formach - gotowana, z bułką tartą podsmażoną na maśle oraz w zupie warzywnej. A to nie wszystko co można z niej zrobić :)
Sposobów na to pyszne i zdrowe warzywo jest mnóstwo.
Dziś zapiekanka.

Co potrzebujemy:
600 g ziemniaków
500 g brukselki
500 g mięsa mielonego
śmietana kwaśna
gałka muszkatołowa
bazylia
pomidory
przecier pomidorowy
ser twardy (Grana Padano, sery owcze twarde)
pieprz
sól
czosnek 3 ząbki
cebula - 1 duża
bekon - kilka plasterków



Oczywiście, co jeszcze tu włożymy- wolna wola. Bo to, co lubimy, to jemy. Zawsze kombinuję w kuchni i zachęcam do tego. Bo to cała zabawa z potrawami.

Ale do rzeczy:

Brukselkę czyścimy, myjemy. Wrzucamy do osolonego wrzątku i obgotowujemy przez 10 minut. Odcedzamy i przelewamy zimną wodą.
Ziemniaki kroimy w plastry (5-7 mm) i układamy w naczyniu żaroodpornym wysmarowanym oliwą. Wykładamy dno i boki naczynia. Zostawiamy kilka plastrów aby całość przykryć. Ziemniaki solimy i posypujemy bazylią.
Na patelni szkliwimy cebulkę. Gdy jest już rumiana, dodajemy posiekany czosnek i pokrojony bekon. Mieszając, smażymy na małym ogniu 2 minuty, po czym zdejmujemy cebulkę, bekon i czosnek. Na patelnię wrzucamy mięso, podsmażamy je, soląc i pieprząc. Dodajemy również gałkę muszkatołową i zdjętą wcześniej cebulkę. Gdy mięso jest już podsmażone, dodajemy 3 łyżeczki przecieru i dokładnie mieszamy.
Teraz brukselkę dodajemy do naczynia, następnie na całość wykładamy mięso.
2,3 pomidory kroimy w plastry i układamy na mięsie. Następnie pokrywamy je plasterkami bekonu i  pozostałymi ziemniakami. Ziemniaki znów solimy, a na wierzch posypujemy starty ser.



Przykryte naczynie wstawiamy do nagrzanego do 180 stopni piekarnika na 50 minut. 10 minut przed końcem czasu zapiekankę wyjmujemy i polewamy śmietaną (150 ml) połączoną z łyżką przecieru pomidorowego. Odkryte tym razem naczynie umieszczamy w piekarniku na 10 minut.


Bon Appetit!


piątek, 3 października 2014

Frykadele, pulpeciki, czy klopsiki. Jak zwał, tak zwał. Klopsiki z okonia w zalewie.

Na fali rybnej rozpusty dziś na tapecie okoń. Zupełnie niespodziewanie. Bo skąd znów okoń.... Z fjordu. Jak co dzień.



Dzień mija coraz szybciej, czasu więc trochę więcej spędzamy w domu. Chodź własnie wróciliśmy z portu w Nakskov leżącego ok 40 km od Nykobing Falster. Skoczyliśmy zobaczyć, jak miewa się dorsz. A zaczyna miewać się nieźle z tego co widać. O dziwo widzieliśmy kilka sztuk pływających przy samej powierzchni wody. Kilka udało się również złowić - z samego dna portu. Przy okazji Anna złowiła 2 piękne okonie.
A i zbłąkany łosoś przemknął nie dając nam szans na złapanie.



A skoro o okoniach. W końcu debiut w wędzeniu nastąpił. Pierwszy raz podszedłem do tego tematu. Próba dymienia nastąpiła właśnie na rybach. 3 średnie okonie- spędziwszy 3 godziny w wędzarniku- wylądowały na naszym stole. Uważam, że debiut udany. Choć uwagi są. Bo do wniosku dochodzę, że okoń zbyt chudy jest na taki sposób przyrządzania. Dlatego czas na flądrę.

Wracając jednak do okonia. Świeżutkie ryby na obiad jemy z 3 razy w tygodniu. I żeby nie zanudzić się tym samym - smażoną, duszoną, zupą, z grilla itd, dziś klopsiki w zalewie octowej.



Potrzebujemy:
świeże ryby - 0,5 kg sprawionego już fileta
2 jajka
pieprz świeżo mielony
sól
średnia cebula
czosnek 2 ząbki
bułka tarta

Zalewa:
3/4 szkl octu 10 %
4 szkl wody
łyżeczka miodu
liście laurowe- 3 szt
ziele angielskie - kilka ziaren
pieprz - 10 ziaren
rozmaryn - szczypta
sól - szczypta
cebula - 1 duża
opcjonalnie można dodać przecież pomidorowy



Tak więc. Filety mielimy, dodajemy cebulkę i czosnek- poszatkowane, oraz resztę ingredientów. Bułki tartej dodajemy tyle, by można było z powstałej masy formować małe klopsiki. Najlepiej nabierać masę łyżeczką i zwilżonymi dłońmi kulki obtaczamy w bułce tartej. Teraz możemy umieścić je na rozgrzanej oliwie i usmażyć na średnim ogniu na złoty kolor. Po smażeniu na patelnię wrzucamy pokrojoną w krążki cebulę, podsmażamy ją i umieszczamy w garnku.
Do tegoż garnka wlewamy wodę, ocet i umieszczamy pozostałe składniki. Doprowadzamy do wrzenia.
Do uprzednio przygotowanych dwóch słoików (lekko poniżej litra każdy) wrzucamy nasze klopsiki i zalewamy wrzącą zalewą. Teraz mocno zakręcamy i przykrywamy ręcznikiem do zaciągnięcia.



No. A na zajutrz.... ;)
Warto dodać, że proporcja octu do wody jest dość umowna. A to dlatego, że jedni wolą delikatniejszą zalewę, inni ostrzejszą. Podczas jej przygotowania należy ją po prostu posmakować.

czwartek, 4 września 2014

Grzybiarze w akcji. Co tracą duńczycy...

O tym, jak w Danii jest, słyszeliśmy wiele przed naszym przyjazdem. Jeśli do poziomu kulinariów to uprościmy i naszych zainteresowań- głównymi zaletami miały być ryby i grzyby. No, ale, że ploty- plotami, braliśmy sporą poprawkę na doniesienia. Bo niby, że co? Że rybami i grzybami można się tu okładać?
No...
Jakaż więc uciecha płynie z dni, kiedy po nocnej pracy próbujemy się "szybko" wyspać, żeby spakować wędki, przynęty, wsiąść na rowery i śmignąć do fjordu, żeby złapać okazałe okonie. Codziennie rozbawia mnie zdziwiony wzrok fryzjerki z przeciwnej strony ulicy, gdy widzi nas jadących każdego dnia z wędkami. Na moście, wędkarze znają już nas doskonale, często też duńczycy zwijają swój sprzęt kiedy my nadciągamy, po tym jak Anna zawstydza efektami niejednego z nich :)
Ale bywa i tak, że okoń współpracować nie ma zamiaru, leniwy jest i obojętny całkowicie na wszelkiego rodzaju zaloty. Daj mu i pod samą gębę przynętę, a on ma ją w nosie. Ok, pakujemy się i objuczeni sprzętem jedziemy do oddalonego o 2 km lasu, bo skoro Neptun szczodry nie jest, może runo leśne obdaruje nas czymś zacnym. I tu druga kulinarna plota też prawdziwą się okazuje. Kiedy to z roweru Anna zauważa 2 borowiki, a po dosłownie 15stu minutach, mamy ich 42 sztuki... Ehhh...
Cudna ta Skandynawia pod tym względem. I tak całe okna w schnących borowikach kilku odmian, podgrzybkach, zajączkach etc. A co tubylcy na zbieranie grzybów? Mają to gdzieś :)



Jakże też szczęśliwi jesteśmy, że kupiliśmy zamrażarkę - bo co tu z tym całym dobrem robić (?). No nic- mrozić na zimę, wiosnę. Dobra nigdy za wiele.
I na fali tej grzybowej przygody przerabiamy kilogramy borowików na pyszne dania. Łączymy smaki, kombinujemy. Dziś przepis na pastę z boczku ze świeżymi grzybami.



Ingredienty:
600 g wędzonego boczku w całości
300 g świeżych grzybów - najlepiej borowik, ew podgrzybki
czosnek - 4 ząbki
majeranek
rozmaryn
gałka muszkatołowa
pieprz ziarnisty -  duża łyżka
sól





Samo wykonanie jest bardzo szybkie i proste.
Boczek mielimy. Grzyby kroimy i smażymy na patelni. Nie używam tłuszczu, bo boczek ma go wystarczająco :) Borowiki smażę powoli, tak, by jak najwięcej wody odparowało. Robię to kilkanaście minut, bardzo często mieszając. Pod koniec dodajemy czosnek pokrojony w kostkę, pieprz w całości, trochę świeżo startej gałki muszkatołowej i płaską łyżeczkę rozmarynu. Solimy.
Kiedy całość jest już dobrze wysmażona łączymy z boczkiem, dobrze mieszamy, doprawiamy solą. Przekładamy do miseczki, posypujemy gęsto majerankiem i fru do lodówki na noc.
Smacznego :)